Fejsbóg
Fejsbóg
Wszystkie serwisy dzisiejszego poranka zaczynają się od jednego -gigantycznej awarii Facebooka. Dyrektorzy techniczni tłumaczą co się stało, Informatycy dyskutują dlaczego, a zwykli ludzie opowiadają sobie, jaką traumą było 6 godzin bez dostępu. No właśnie, dostępu do czego? Tylko do technicznej zabawki, która stała się trwałym elementem naszego życia? Co takiego się wydarzyło, że czołowe światowe i polskie media relacjonują awarię serwisów społecznościowych jak gdyby była to sprawa życia i śmierci?
Symptomatyczne, że do awarii doszło, kiedy przedstawicielka Facebooka występowała w telewizji CNBC, broniąc firmy przed oskarżeniami byłej pracownicy Frances Haugen, która (wraz z wieloma kongresmenami) wskazywała na szkodliwość produktów FB dla dzieci, a także na promowanie nienawiści przez algorytmy stosowane w cudownym dziecku Marka Zuckerberga. To, ale także wiele innych okoliczności pokazuje, jak długą drogę przeszedł Facebook przez lata swojego rozwoju. Od prostego komunikatora, pozwalającego znaleźć znajomych, czegoś w stylu zapomnianej już polskiej Naszej Klasy, aż do gigantycznej sieci, będącej synonimem i pierwszym skojarzeniem do słowa internet.
Dziś FB tworzy świat równoległy. Z pewnością wielu na niego podświadomie czekało. To świat, w którym widzą nas takimi, jakimi chcemy być widziani. To świat marzeń, wyobrażeń i kreacji. Chwalimy się w nim swoimi osiągnięciami, zdobyczami, dobrami które udało się nam wypracować. Z rzadka pokazujemy porażki, ból i zmęczenie. Tym, dla których wciąż za mało sukcesów, Zuckerberg dał produkt premium - Instagram. Tam, za pomocą prostych środków technicznych możesz się odmłodzić, ucharakteryzować i dać światu lepszą wersję siebie. Tam już (poza nielicznymi wyjątkami) wszyscy są młodzi, piękni i bogaci. Atrakcyjność mierzona lajkami, popularność definiowana liczbą followersów. Oto sztuczny świat, mający dać nam rekompensatę za straty i koszty poniesione w tym realnym.
Tak, Mark Zuckerberg to geniusz. Nie on pierwszy odczytał pragnienia ludzkości, ale pierwszy nadał im tak realny kształt. Ubrał myśli i aspiracje w algorytmy, a potem sprowadził do konkretu. To mistrzostwo świata. Ale wkrótce powtórzył swój wyczyn. Drugie mistrzostwa pojawiło się, kiedy twórcy FB zorientowali się ile o nas wiedzą. Nasz niepohamowany apetyt na kreację, na wizerunek, na to jak jesteśmy odbierani przez innych, dał Facebook’owi gigantyczną wiedzę. Co jemy, co pijemy, jak spędzamy wolny czas, co nas interesuje, co kupujemy i z kim się przyjaźnimy. Nasze preferencje, światopogląd, sympatie polityczne. Kim jesteśmy, jak bardzo fałszujemy rzeczywistość albo jak ją podbijamy. Wszystko. Cała prawda o nas. Wystawiliśmy się jak na talerzu. Przyszły pracodawca w pierwszym odruchu sprawdza, jaki obraz nas samych daje mu fejs. ZUS szuka tam dowodów na to, że wcale nie jesteśmy chorzy tylko balujemy na Ibizie. A my, zanim się z kimś spotkamy, przeglądamy znajomych naszego przyszłego znajomego. I sprawdzamy, czy nie mamy wspólnych.
Błyskawicznie tym wynalazkiem zainteresowali się politycy. W końcu to skarb wiedzieć, kim naprawdę są ich wyborcy. Skanowanie baz danych, przeglądanie profili, wreszcie handel danymi. Kiedy w 2018 roku w Las Vegas rozpoczynało się doroczne święto branży IT, czyli targi IBM Think, w dniu inauguracji wybuchła afera Cambridge Analityca. W uproszczeniu chodziło o to, że informacje na temat użytkowników Facebooka w niekontrolowany sposób trafiały do wspomnianej firmy, a tam mogły być wykorzystywane do siania propagandy i wpływania na wyniki głosowań. To poważna afera, która mogła mieć mieć różne zakończenia. Miałem wtedy okazję być na miejscu i słuchać różnych scenariuszy. A na czym się skończyło? Na przesłuchaniach właściciela Facebooka i jego współpracowników przed Kongresem. Potem Komisja Europejska łaskawie zaprosiła Marka Z. przed swoje oblicze, wcześniej długo targując się z nim o prawo do transmisji owego przesłuchania. Targi o jawność z człowiekiem, który chce się prezentować jako pierwszy na świecie orędownik jawności, zdawały się dodawać całej sprawie perwersyjnej pikanterii. Nic się nie stało. Nikomu włos z głowy nie spadł. Zuckerberg potwierdził swój status supergwiazdy i nadczłowieka. Jest traktowany jak przywódca mocarstwa. I wiecie co…? Należy Mu się. Bo swoją pozycję zbudował na naszych słabościach.
Dlatego ta awaria jest tak głośna. Dlatego na całym świecie słychać krzyk miliardów internautów, pozbawionych swojej tuby. Dlatego to cios i uderzenie w sam środek ludzkiego ego. I dlatego zabolało tak mocno. Cała sztuczna inteligencja, tak AI jaki i CI, na nic się przydały. Jak ktoś dowcipnie skomentował na jednym z forów - sprzątaczka wyciągnęła wtyczkę z centralnego komputera, żeby włączyć odkurzacz. Stąd całe halo. Bo na końcu tego wszystkiego jest człowiek. Na szczęście jeszcze jest.