Durczokracja

Oto zostaliśmy z tym bajzlem sami

Oto zostaliśmy z tym bajzlem sami


Dochodziła północ, był 1 maja 2004 roku. Uśmiechnąwszy się odpowiednio miło, udało się nam przekonać sympatycznego kelnera z Hotelu Victoria, by otworzył drzwi do jednej z sal konferencyjnych na pierwszym piętrze. Przeszklone ściany dawał niewątpliwie najlepszy wtedy w Warszawie widok na Plac Piłsudskiego. Wtoczyliśmy się do salki sporą dziennikarską grupą i patrzyli, jak tysiące warszawiaków i dziesiątki zaproszonych oficjeli tam właśnie świętowały wejście Polski do Unii Europejskiej.  



Prezydent Kwaśniewski mówił wtedy: „wracamy do wielkiej europejskiej rodziny”. Dziś jesteśmy coraz bliżej opuszczenia europejskiej familii. Najgorsze, że zostaliśmy w tym sporze całkowicie sami. Rząd PiS zdążył się skłócić ze wszystkimi. Nie tylko mamy najgorsze od 30 lat relacje z naszymi sąsiadami. Mamy także wojnę wewnętrzną, której skala, rozmiary i zacietrzewienie przekroczyły już dawno jakiekolwiek normy. 



Czwartkowy, czysto polityczny wyrok Trybunału Konstytucyjnego, jest zaproszeniem Unii na ring. Chodźcie na pojedynek. Damy sobie po gębach, zobaczymy kto jest lepszy na pięści. Nasze prawo jest najważniejsze - tak stanowi orzeczenie. Konstytucja stawia wszystko co robimy ponad regułami panującymi w zjednoczonej Europie. My wchodzimy na ring z kastetem, a wy kombinujcie co z tym zrobić. PiS nawet nie kryje, że będzie dalej demolowało wymiar sprawiedliwości. Ziobro tryumfuje bo weźmie za pysk sądy, Kaczyńskiemu nikt nie będzie zawadzał w robieniu z Polską co chce, a rzesze urzędasów, pociotków, menedżerów z koziej Wólki i innych pisowskich zaciągów, będą kradły na potęgę. Resztę załatwi Kurski i jego medialni kelnerzy obsługujący rządzącą partię. Przecież „ciemny lud to kupi”. Już kupuje. Przygotowanie gleby pod antyeuropejski zasiew już się zaczęło. Wzmożenie i histeria w Kurwizji są tak wielkie, że normą jest już niemal jawnie głoszona opinia, że wzięliśmy z Brukseli co trzeba, a teraz powinniśmy być w UE tylko tak długo, jak się nam to jeszcze będzie opłacało. Jak nastroje antyunijne będą napędzane takim paliwem, to z końcem przyszłego tygodnia usłyszymy całkiem serio zadane pytanie, czy aby wejście do europejskiego klubu nie było błędem. Machina pisowskiej propagandy dopiero się rozkręca. 



Zostaliśmy na tym ringu sami. Nikt nie chce nas wspierać bo jesteśmy jak pijak zaczepiający każdego w tramwaju. Mamy ciężko i zasłużenie wypracowaną opinię gburów i chamów, a warzywo w towarzystwie którego część Polaków czuje się najlepiej, to burak. Dla kogoś pamiętającego kolejki na granicach, zezwolenia na zakup albo wywóz waluty, wszechobecną w komunizmie korupcję, powrót do niektórych praktyk z tamtego okresu budzi przerażenie. Od kilkunastu lat żyjemy w Europie bez granic. I nagle graniczny szlaban wróci pośrodku Cieszyna albo w Zgorzelcu?



Niech nikt nie wierzy, że plan albo licytacja Kaczyńskiego. To jest ostatnia prosta do Polexitu. Nie ma dziś żadnej przemyślanej strategii poza jedną - krótszym albo dłuższym scenariuszem wyjścia ze struktur unijnych. Nikt też nie będzie nas w Unii zatrzymywał bo i tak mamy opinię kraju rządzonego przez szaleńców, którzy kłamią i zmieniają zasady w trakcie gry. Jakże symptomatyczne jest to milczenie krajów, które ponoć nas wspierają. Gdzie jest głos oburzonych Węgrów, gotowych popierać „suwerenność” w wykonaniu PiS? Słychać wyłącznie tryumfalny pisk prawej strony, od polityków po propagandzistów, bredzących coś o tamie dla uzurpacji i szantażu ze strony Unii. Takimi drobiazgami jak fakt, że zgodność prawa unijnego z naszym zostałą potwierdzona przez podpisanie min. Traktatu Lizbońskiego nikt się nie przejmuje. O ironio, działo się to za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Unia - choć część komentatorów a nawet konstytucjonalistów przewidywała, że mocnych głosów stamtąd nie będzie - zareagowała ostro. Zdania w rodzaju: „polski rząd stracił wiarygodność. To atak na całą UE” albo „nasze pieniądze nie mogą finansować rządów, które wyśmiewają nasze zasady”, naprawdę w dyplomacji padają rzadko.



Na decyzję TK w miarę szybko zareagował jedynie Donald Tusk. I jako jedyny z jakimkolwiek konkretem, bo wezwał wszystkie prounijne siły na Plac Zamkowy w Warszawie. W niedzielę wieczorem manifestacje odbędą się też w centrach miast. Z ust szefa PO padły słowa o zdradzie i Targowicy. Dramat polega na tym, że poza Lewicą reszta zareagowała późno albo wcale. A Marek Sawicki z PSL zapowiedział, że to impreza Tuska, więc niech się na niej sam bawi. Smarkateria, obrażanie i szczenięce reakcje pokazują dramatyczny poziom świadomości części polityków. Nie wiadomo jaki numer musiałby wywinąć Kaczyński, żeby skłonić ugrupowania mu przeciwne do zjednoczenia sił. Trudno uwierzyć, żeby po takim rozgrywaniu sprawy ktokolwiek zobaczy wspólne wystąpienie Tuska, Hołowni, Kosiniaka Kamysza i reszty liderów. Jeszcze trudniej wyobrazić sobie coś na kształt deklaracji jedności. Pisząc te dwa ostatnie zdania bardzo chciałbym się mylić. Ale na rozmowy o czymś co wydaje się oczywiste zostało 48 godzin. 



Na razie jesteśmy sami. Jak wielu nas jest, nas - chcących Polski w Europie - policzymy w niedzielę. Siła ulicznych protestów bywa wielka. To ich najbardziej boją się dyktatorzy. Ciężko tylko zrozumieć, dlaczego Kaczyński daje nam tyle paliwa do protestu a my korzystamy z niego raz do roku. Ostatnie duże manifestacje poprowadziły kobiety, zmuszone do marszów przez Trybunał i nieludzkie prawo antyaborcyjne. Od tego czasu Prezes dał wiele powodów do sprzeciwu - pokojowego, zgodnego z prawem ale widocznego - a energia gdzieś wyparowała. Może to oznaczać najgorszy scenariusz z możliwych. Może po prostu eksplozje szaleństwa Kaczyńskiego nam spowszedniały i już nas nic nie dziwi. Jeśli tak, zgodnie z powiedzeniem Kisiela to, że jesteśmy w dupie jest jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać. Prezydent Kwaśniewski mówił 17 lat temu, że wracamy na miejsce, które się Polsce i Polakom należy. Jeśli głosująca większość pozostaje głucha i ślepa na szaleństwa tej władzy, nie jestem tego wcale taki pewien.