Polacy nic się nie stało czyli topienie Frasyniuka
Syndrom Frasyniuka czyli jak PO zalicza samobója.
Nie przebierał w słowach. Nigdy. Przed Okrągłym Stołem sprawę postawił jasno: Kiszczakowi ręki nie podam. To wróg. Gdybym wrócił do więzienia, moja ręka byłaby „nieczysta". Grozi za to ciężkie pobicie.
Potem było jeszcze ostrzej.
Do Kaczyńskiego: ja bym musiał powiedzieć - Jarek, pierdolisz, nie było cię tam.
O Kościele: przestał być nośnikiem jakichkolwiek wartości. Stał się jedną z najbardziej pazernych i zdemoralizowanych grup w Polsce.
O rzekomym pobiciu posła Stryjewskiego: Gdyby tak było, to potrzebny byłby rzecznik praw dziecka. Kontakt Stryjewskiego ze mną byłby takim samym kontaktem, jak z samochodem ciężarowym. Czyli mówiąc wprost – poseł by nie mówił, tylko byście go mogli pokazać.
Władysław Frasyniuk. Legenda. Mówiono o nim, że w latach 80-tych był najdzielniejszym z dzielnych. Skazany na 6 lat. Siedział w celi z grypsującymi. Miał status N. Niebezpieczny. Choć walczył o status więźnia politycznego, skończyło się dodatkowymi 10 miesiącami za obrazę naczelnika więzienia. Dziś znowu na ustach całej Polski. Za „psy”, „watahę” i „śmiecie”.
Frasyniuk uznał, że takich słów trzeba, żeby wyrazić oburzenie na szczelną blokadę urządzoną przez pograniczników, policję i niezidentyfikowaną formację, nie dopuszczającą jakiejkolwiek pomocy garstce głodnych, chorych i koczujących na skrawku ziemi uchodźców. Niewątpliwie wykonywali rozkazy wydane przez swoich dowódców. Ci zaś, bez cienia wątpliwości, polecenia otrzymywali od ministra obrony. Ponieważ jednak Mariusz Błaszczak jest równie samodzielny jak kilkumiesięczne niemowlę, decyzję podejmował Jarosław Kaczyński. Prezesa widziano jednak ostatnio paradnie a przeciwdeszczowo odzianego gdzieś na jeziorach, a nie na granicy z Białorusią. Rozkaz zatem padł najpewniej telefonicznie.
Żołnierzom i zielonym ludzikom na granicy nie przyszło do głowy, żeby odmówić rozkazu, choć mogli to zrobić. Niedopuszczenie pomocy do chorych i głodnych ludzi jest przestępstwem, a jeśli tak, jest powód, by zgodnie z prawem rozkazu nie wykonać. Zabrakło jednak odwagi, współczucia, empatii, wiedzy, rozumu i zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Od muru uzbrojonych strażników odbijali się zatem marszałkowie, posłowie, lekarze, organizacje humanitarne, wreszcie księża dwóch wyznań. Zieloni strażnicy naszych granic okazali się do tego stopnia ulegli władzy, że na polecenie z góry wystawiają auta ze szczekaczkami, uruchamianymi tak głośno, by zagłuszyć megafony chcących nieść pomoc wolontariuszy.
Nie mnie oceniać słowa Frasyniuka. Pierwsi w kolejce powinni stać żołnierze, jeśli poczuli się obrażeni to powinni go skarżyć. Nie mnie oceniać wypowiedź z TVN24, bo sam używam słów, po których czasem zastanawiam się czy nie były za mocne. Wiem jednak, że na miejscu szefów stacji nigdy bym za Frasyniuka nie przepraszał. Oświadczenie TVN było dyktowane fałszywym poczuciem poprawności i strachem. Jak słusznie zresztą napisała żona W. Frasyniuka - Błaszczak im za to koncesji nie da. Nie wiem też, jak na słowa o psach zareagowali inni żołnierze. Znam weteranów z Afganistanu, którzy z narażeniem życia ratowali afgańskie rodziny. Sami muszą odpowiedzieć, czy bliżej im dziś do Frasyniuka czy kolegów spod białoruskiej granicy.
Były opozycjonista, były polityk, dziś prywatny przedsiębiorca choć niewątpliwie wciąż znana i uważnie słuchana postać publiczna, zrobił jak uznał za stosowne. A uznał, że wściekłość, niemoc, jawna pogarda okazywana cierpiącym na granicy wymaga takiego słownictwa. Jego prawo.
Dwie kwestii w tym zamęcie jakoś jednak umknęły większości. Kurwizja od lat przyzwyczaja nas do swojego rzygu nienawiści. Jego bystry nurt niesie przez cały dzień TVP Info, a wieczorem, z siłą wodospadu, przekazują go dużo większej grupie Wiadomości. Ale zadęcie, świętoszkowate oburzenie i moralne wzmożenie młodych kadr szczujni Kurskiego, tym razem pobiło wszelkie rekordy.
Ludzie, którzy o PRL wiedzą tyle, ile im Kaczyński z Macierewiczem naopowiadali, długimi dniami wałkowali słowa Frasyniuka. Przy jednym czy dwóch zdaniach wypowiedzianych przez legendę opozycji, cała masa gnoju wylanego z szambiarki z logiem TVP to szkółka niedzielna. Mordy zdradzieckie, szmaty unijne, hołota, gorszy sort - wszystkie nagrania z tymi słowami leżą w archiwum ze statusem „półkownika”. Starannie zamknięte przed światem, jakby nigdy nie padły. Obelgi rzucane przez Kaczyńskiego, kłamstwa i oszustwa, jakimi bez umiaru szafuje Macierewicz, nagle zniknęły. Pawłowicz nigdy nie powiedziała o Władysławie Bartoszewskim „pastuch”. Profesor wyższej uczelni nigdy nie mówiła o uczestniczkach Marszu Kobiet: ulica nie należy do dziwek, kurew i alfonsów. To nigdy nie padło! Ważny był Frasyniuk i wataha.
Po Kurskim niczego lepszego spodziewać się nie można. Sam jest jak wierny pies Kaczyńskiego, gotów zagryźć, rozszarpać i powalić każdego, na kogo złym wzrokiem spojrzy Wódz. I tu powinno paść sakramentalne „pójdzie siedzieć”…
Ale nie padnie. I tu druga kwestia o której cicho. Zaczynam mieć wątpliwości nie tylko co do więzienia dla armii pisowskich złodziei, oszustów i idiotów. Nie wiem też czy rychło nadejdzie czas, kiedy ktoś odważny i mądry będzie mógł ich wsadzać.
Syndrom Frasyniuka pokazał bowiem, jak słaba, wystraszona, a przede wszystkim napędzana sondażami jest opozycja. Nazywając rzeczy po imieniu: opozycja po raz kolejny stałą się grupą, na którą pisowska propaganda pluje a oni twardo obstają, że to deszcz pada. Nie trzeba było nawet 2 godzin, by ludzie Kurskiego przeszli od Frasyniuka do Tuska. Żeby w przekazie dnia Platforma stałą się synonimem mowy nienawiści, a jedyną ofiarą mordu politycznego był Marek Rosiak a nie prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz. I co? I nic.
Opozycja od lat nie umie znaleźć recepty na tę bezczelność. Od lat pozwala narzucać sobie pisowski ogląd świata. Od 2005 roku, nawet kiedy rządziła, jest grupą czysto reaktywną. To PiS zmusza ją do zajmowania stanowiska wobec tematów, które Kaczyński i jego spin doktorzy uznają za ważne. Platforma wciąż się tłumaczy. Nawet kiedy rządziła, mniej lub bardziej trafnie odpowiadała (a kiedy miała szczęście to ośmieszała) PiS. Sytuacje, w których zainicjowała z sukcesem własny temat, można policzyć na palcach jednej ręki. Straszy PiS-em i Kaczyńskim jakby to na kimkolwiek robiło jeszcze wrażenie.
Trudno zaprzeczyć, że więcej - całkowicie zasłużonej i ciężko wypracowanej przez siebie - szkody, zrobiły reżimowi Kaczyńskiego wolne media a nie Tusk i jego ludzie.
Kiedy Frasyniuk pojechał po bandzie, istotna część KO zaczęła coś bełkotać o poprawności politycznej. Brzmiało to jak popiskiwanie inteligenta, którego bandzior rąbnął w łeb, zabrał portfel i śmieje się w twarz. Nadobne panie i oburzeni panowie pofukiwali, że takie słownictwo nie przystoi. W tym czasie Kurski walił po głowie bejsbolem. Naiwność aż boli. Tęskno za Arłukowiczem i Nitrasem. Ale nie oni nadawali ton tej narracji. Zresztą, trudno to nawet nazwać narracją. Towarzystwo czmychnęło do mysich dziur i czekało, co powie Kierownik. A Tusk się miotał, co swoimi celnymi pytaniami błyskawicznie obnażyła młodzież zebrana na kampusie Trzaskowskiego.
Opozycja, poza wyjątkami, uciekła od prostego wyboru - polityczna kalkulacja czy ludzka przyzwoitość. Nie miała nic do pokazania, nawet kiedy wystarczyło pokazać ludzką twarz. Młody poseł, Franciszek Sterczewski, wywalił się przynajmniej na polu bitwy. Tłuste koty z PO wywaliły się w tym czasie na miękkich łóżkach.